Słyszałem tak dużo historii o tym, że gramatyki nigdy nie wolno się uczyć, bo na 100% wejdzie sama, tak samo o tym, że słuchanie radia 8h dziennie przed nauką nam coś da, że aż postanowiłem, że odwrócę kota dupą.
Swój przykład dam na przykładzie rosyjskiego (dużo materiału w Internecie itd.), islandzkiego/tureckiego (umiarkowana ilość materiału) i wschodniej odmiany ormiańskiego (minimalna ilość materiału).
Zacznijmy od rosyjskiego, bo tu mamy spore pole do popisu.
Gramatyki, słowniki, teściki, poradniki i inne cuda o rosyjskim są powszechne. Tutaj więc sprawa była dla mnie dosyć prosta. Kupiłem sobie podręcznik szkolny do rosyjskiego dla podstawówki z ćwiczeniami (miałem wtedy 13 lat xD. W zasadzie to nie był taki zły pomysł, wolę to, niż samouczki z fiszkami itp. Gdybym brał się np. za francuski zacząłbym od tego samego, z tym, że teraz zwracałbym uwagę na poziom książki) i w ten sposób udało mi się do końca gimnazjum przerobić całą podstawę progamową na matutę podstawową. Po kolejnym roku byłem już w stanie napisać maturę rozszerzoną, a wystarczył mi jeden temat z podręcznika dziennie (~20 minut/dziennie od poniedziałku do piątku). Jak się skończyły podręczniki, to zacząłem czytać rosyjskie książki, udzielać się na rosyjskich forach różnych gier itd., żałuję jednak, że dopiero na tym poziomie. Przejście z B2 do C1 trochę trwa, ale nie wymaga większego wysiłku.
Teraz troszkę inna sytuacja - islandzki/turecki/ukraiński.
Materiał jest, ale zazwyczaj ograniczony w języku polskim. W przypadku islandzkiego zacząłem od
icelandiconline.is, ale kurs mnie niecierpliwił, bo długo musiałem czekać na jakieś efekty, dlatego zmieniłem w tym wypadku koncepcję. Strona jest moją pomocą, ale podstawę stanowiły dwa zeszyty i ANKI. W jednym zeszycie wypisałem całą gramatykę, która mi była potrzebna do napisania jakiejś formy pamiętnika i brudnopisu w zeszycie nr 2 (zacząłem od A1), znalazłem słownik w Internecie i zacząłem sobie pisać. Jak zdarzyło się, że jakiegoś słowa nie znałem, to szukałem w słowniku i to słowo wpisałem do ANKI (pojedynczo, bez żadnych zdanek itd.) Jak przejdę na B1, to znowu wypiszę sobie kilka stron gramatyki i zacznę powoli to przyswajać. Słowniki islandzkiego są dostępne, chociaż te po (niestety) angielsku są zdecydowanie lepsze. Oczywiście filmy, konwersacje z Islandczykami itd. też wchodzą w grę, tylko niestety Islandczyków jest za mało, po za tym trudno ich znaleźć w jakiejś konkretnej społeczności internetowej.
W tureckim i ukraińskim funkcję stronki od islandzkiego przejęło Duolingo, ale ogólnie nauka wygląda podobnie, z tym, że Turków i Ukraińców mamy trochę w sieci, więc praktycznie od początku nauki konwersuję sobie z nimi.
No a teraz sytuacja wymagająca cierpliwości – np. ormiański (odmiana wschodnia).
Informacje po polsku są w zaniku, a jakakolwiek gramatyka albo jest skromnie opisana, albo jest materiałem skrajnie nieprzystępnym. W takim wypadku trudno sobie przede wszystkim poziomować wiedzę. Ponadto, nie ma porządnego słownika, ani nawet czegoś interesującego na YouTubie. W tym wypadku naukę upadabniam w miarę możliwości do przykładu z islandzkim, niestety tutaj idzie to dużo wolniej, a zapewnie osiągnięcie poziomu pow. B1 będzie oznaczało wyjazd do Armenii na dłuższy czas. Pocieszające jest to, że Ormian mamy trochę więcej, niż Islandczyków, więc w większych rosyjskich społecznościach internetowych trochę ich znajdziemy.
Oczywiście ważne jest to, aby jak najwięcej sobie myśleć w każdym języku, jaki poznajemy, mówić choćby do siebie itd., ale to chyba oczywiste. Jak coś przeoczyłem, to dopiszę.
Może kiedyś tutaj napiszę bardziej ambitny poradnik o tym, jak moim zdaniem wygląda nauka do poziomu B2/C1.
Cholera, napisałem w czasie przeszłym, a przecież nadal uczę się tych języków.