O ile język na pewno nie stanowi bazy i podstawy tego jak człowiek myśli (w końcu zaczęliśmy myśleć na długo przed istnieniem języku - zwierzęta nie potrzebują znać jakiegokolwiek by móc przejawiać zachowania towarzyskie bądź agresywne), to wydaje mi się, że w dużej mierze (choć raczej nie większej niż, cóż, wszystkie inne aspekty kulturowe, psychologiczne, cholera, może nawet geograficzne) *wpływa* na sposób myślenia człowieka i vice versa. Wiadome jest, że ktoś uczący się swojego języku natywnego nie będzie się zastanawiał nad pewnymi aspektami lingwistycznymi swej rodzimej mowy, ale zawsze mnie ciekawiło dlaczego istnieją języki, w których posiadanie wyraża się czasownikiem, a w innych za pomocą konstrukcji "u kogoś" (rosyjski, fiński, arabski) czy "z kimś" (mongolski, wydaje mi się, że tygryńnia). Dlaczego tak podstawowa rzecz jest wyrażana przez tak skrajnie odmienny system? Nie sugeruję oczywiście, że Rosjanie są post-sowieckim społeczeństwem, gdzie nikt nic nie posiada a jedynie "jest coś u kogoś", no bo w końcu wszystko jest wspólne, ale myślę, że możnaby porobić różne listy, w których podzielilibyśmy języki na te używające takich i innych konstrukcji - a nuż kiedyś ktoś jakieś zależności między kulturami i lingwistycznymi cechami zauważy (do sceptyków: macie równie mało o ile nie mniej argumentów przeciw temu niż ja za, więc radzę nie przyjmować tego z góry jako fałszu).
Ostatnio Noqa pisał o czasach w chińskim i o tym, że oni faktycznie zdają się radzić bez wyraźnego ich zaznaczania - nie wyobrażam sobie tego osobiście w jakimkolwiek języku europejskim, nie wiem jak wy. Tak samo za każdym razem gdy widzę arabskie określenie na "wszystko" (dosłownie: "każda rzecz" - odmieniają oba człony więc tak, to naprawdę dwa osobne słowa) czy, jeśli dobrze kojarzę, także "nic" ("żadna rzecz"), to dostaję okrutnej mierziączki zastanawiając się nad tym jak bardzo odmienny jest schemat postrzegania światu przez tych ludzi. Kolejnym argumentem za wpływem języku na myślenie/zachowanie na pewno jest to, o czym już wspomniał tutaj ktoś, iż mówiąc innymi językami ludzie zachowują się inaczej (przynajmniej nienatywnymi - akurat nie przypominam sobie osób mówiących natywnie dwoma - większość dwujęzycznych par jakie poznałem decydowały się na nauczanie dziecka jednego języku, co, chech, jest trochę smutne i niezwykle nudne). Najlepiej to widzę na swoim przykładzie, o czym już tu kiedyś pisałem - wyrażanie myśli w języku angielskim przychodzi mi nadzwyczaj prosto i posługując się tym językiem czuję się o wiele bardziej swobodnie w stosunkach społecznych *nawet z nienatywnymi użytkownikami angielskiego*, co zdaje się świadczyć przeciwko stwierdzeniu, iż ta łatwość kontaktu wynika tylko z różnorodności kulturowej (co nie znaczy, że z niej także nie). Z kolei rozmawianie po holendersku doprowadzało mnie już od pewnego czasu do białej gorączki (naprawdę, już pomijając poroniony germański system "mienia czegoś zrobionego", to język holenderski mogę nazwać właśnie takim "pozytywnym językiem" - uwierzcie mi, znając ten język naprawdę trudno jest przekazać w nim negatywne emocje, bo słowa na to w wielu sytuacjach nie pozwalają/brzmią najzwyczajniej w świecie durnie. Sami Holendrzy o wiele częściej niż inne narody używają określeń "Niet goed" (nie-dobrze) zamiast "Slecht"/'Fout" (źle/błędnie). Ba, Holendrzy o wiele częściej użyją słowa "błędny" zamiast "zły", przez co zawsze zdawało mi się, jakby mieli w głowach poukładany schemat tego jak nie jest, a być powinno (no bo skoro coś jest "błędne", to powinno być "poprawne" - w sytuacjach, w których natywi większości języków w ogóle by tych słów nie użyli). Widać to zresztą w odbiciu holenderskiego społeczeństwa: niejednokrotnie zdarzyło się, że ludzie pytając mnie "jak leci" i słysząc, że nie jest najlepiej, po prostu kończyli temat. Ot, tak po prostu - coś takiego nigdy mi się nie zdarzyło, nie zdarza i raczej nie zdarzy w innych krajach - Anglicy, Polacy, ba, Syryjczycy, Rosjanie czy Afgańczycy brnęli z ciekawości w konwersację, podczas gdy Holendrzy o niczym co nie jest dobre słuchać nawet nie zamierzają.
Jak dla mnie istnienie wpływu języku na społeczeństwo jest ewidentnym, empirycznym faktem - zdaje mi się, że tak samo jak istnienie wpływu społeczeństwa na język (powiedzmy sobie szczerze: dzisiaj społeczeństwo jest bardziej wulgarne niż za czasów naszych ojców - i rozmawiałem o tym z ludźmi wielu narodowości, pokolenia ich rodziców za młodu naprawdę nie używały tylu przekleństw w codziennej mowie co dzisiejsze społeczeństwo - ot, taki przykład). Inna sprawa, że coś takiego trudno jest zbadać, ba, śmiem twierdzić, że dzisiaj byłoby to niemożliwe jeszcze. Etyka etyką, dla dobra nauki byłbym za takim projektem stworzenia społeczeństwa opartego na nierealnym języku. Chociaż, wiadomo, rzesza ludzi byłaby na tym pokrzywdzona i nie, własnego dziecka bym nie oddał.