Możesz napisać ze swojej perspektywy jak widzisz wzajemne zrozumienie się Norwegów i Szwedów oraz, przede wszystkim, możliwość zrozumienia ich respektywnie przez osobę uczącą się któregoś z nich, posiadającą trochę doświadczenia w przewidywaniu form poprzez zmiany fonetyczne?
Poza tym jak byś określił zawodową/finansową moc tych języków względem siebie i innych języków?
I ciekawi mnie też czym się charakteryzują języki skandynawskie (znów: także na linii norweski-szwedzki) w porównaniu z resztą germańskich. nie jest chyba tak, że wszystkie konstrukcje gramatyczne są identyczne, a różnice są tylko w wymowie i wyborze kognatów w wokabulariuszu? Szczególnie szyk zdania - może dałbyś jakieś porównania z angielskim czy niemieckim, ale jakieś dodatkowe informacje odnośnie umiejscowienia innych elementów zdania (pytanie na ślepo, bo nie wiem co tam może być różnego - umiejscowienie okoliczników czasu i miejsca może wypieprzają gdzieś na koniec zdania?)
Jak wiele razy tutaj powtarzałem, wzajemna zrozumiałość tych języków w mowie jest często przeceniana - w dużej mierze przez ignorowanie rozbudowanej norweskiej siatki dialektalnej z jednej strony, i odradzających się lokalizmów w Szwecji. Norweski i szwedzki należą do innych grup w obrębie języków skandynawskich i kognaty nie zawsze są podobne, a często mają trochę inne odcienie znaczeniowe. W szwedzkim bardziej prominentne są też zapożyczenia niemieckie, dalej cechujące przede wszystkim wyższe rejestry języka, a także utrzymuje się tendencja do składania rzeczowników w dłuższe słowa w miejsce konstrukcji opisowych. Użycie czasów jest nieco odmienne, podobnie jak zasady fleksji czasownika (chociaż tutaj akurat nie wszędzie, Vestlandet, a więc także pisany nynorsk zachowują się dość podobnie). Inne są tonemy i ich dystrybucja. Komunikacja się powiedzie, jeśli obie strony mówią wolno i odpowiednio dobierają słownictwo (uczy się tego w szkołach).
Jeśli chodzi o rynkową moc jakiegokolwiek języka, to jeśli to jest jedyna „twarda” umiejętność, którą kandydat się może pochwalić, a praca nie polega na tłumaczeniu, dyplomacji czy polityce międzynarodowej, zawsze będzie ona niska. Za język można dostać bonus do pensji, ale też pracodawca rzadko oczekuje jakichś niebotycznych poziomów zaawansowania, a nawet jeśli tak by wynikało z ogłoszenia o pracę, to rzeczywistość szybko okazuje się odmienna. Szwedzki i norweski (i duński) są zwykle warte tyle samo, ale osób mówiących tymi językami szukają przede wszystkim centra usług wspólnych firm obsługujących Skandynawię. Jeśli chodzi o pracę na miejscu, łatwiej ją dostać w Norwegii bez norweskiego, niż w Szwecji bez szwedzkiego, ale jeśli język się zna, to w Szwecji otworzy się więcej drzwi.
Komentarz gramatyczny później, źle się pisze z telefonu w pociągu, ale różnice dotyczą przede wszystkim szyku zdania (skandynawskie pierwsze go „usztywniły” i robią to trochę inaczej, niż niemiecki) i fleksji, która szybko podupadła. Najmniej z fleksji zostało w duńskim (kazus podobny do francuskiego, gdzie większość końcówek jest obecna w piśmie, ale w mowie niekoniecznie), najwięcej, oczywiście, w islandzkim, a pomijając ten kuriozalny język, w dialektach raczej oddalonych od dużych ośrodków - w Dalarnie, dolinach środkowej Norwegii, no i na Wyspach Owczych.