Przepraszam za odgrzebywanie tematu, ale chciałem się podzielić swoją refleksją/teorią. Otóż według mnie wyróżnić można trzy podejścia do tego, czy uznawać dany etnolekt za odrębny język, czy nie. Najbliższe jest mi chyba pierwsze, ale drugie także rozumiem i się do niego odwołuję. Trzecie natomiast jest całkiem irracjonalne. Oto owe podejścia:
1. Obiektywno-lingwistyczne.
Należy brać pod uwagę trzy sfery różnic - fonetykę, leksykę i gramatykę - oraz ich wpływ na zrozumienie etnolektu przez użytkowników języka dominującego. Przy czym, wg mnie, jeśli w przynajmniej dwóch sferach dany etnolekt się mocno różni, to można mówić o osobnym języku. Należy jednak pamietać, że wszystko to jest bardzo płynne i mają prawo pojawić się różne interpetacje. I tak wg mnie kaszubski się raczej kwalifikuje (przynajmniej niektóre niepolaszące gwary potrafią być niezrozumiałe z powodu tak wymowy jak i słownictwa), śląski nie (poważnie utrudniające zrozumienie jest właściwie tylko słownictwo).
2. Uwzględniające społeczny kontekst języka (subiektywno-egalitarne).
Język jest częścią tożsamości. Jeśli Serbowie czują się odrębnym narodem od Chorwatów, to mają prawo nazywać swoją mowę osobnym językiem. Można uznać śląszczyznę za język bo pomoże to Ślązakom pielęgnować swoją kulturę i tożsamość, do której mają prawo.
3. Nacjonalistyczne (subiektywno-zaborcze).
Członkowie danego narodu mają prawo do narzucania tożsamości pokrewnym grupom etnicznym. Kaszubski to polski dialekt bo tak chcą Polacy. A białoruski to dialekt rosyjskiego.