Witam! Jeśli ktoś czytał moje posty nt. historii Higanii (Higania- jej opis i historia), będzie wiedział, jaki okres omawiamy. Rzecz dotyczy historii związku wielkiego reformatora, kanclerza Higanii - Lāsó Imaó i Muni Paló, poślubionej mu jako gwarancja pokoju między opozycją rodów obszarniczych, a rządem centralnym. Częściowo oparta na toku wydarzeń higańskiego serialu "Chaóweni" ("Przeszywające łzy") z 2015 r., którego szkic znajduje się w jednym z zeszytów.
Zapraszam serdecznie do lektury i gotów jestem na porady i krytykę!
ROZDZIAŁ I-Niczym burza o poranku
Słońce miało się już ku zachodowi, gdy ze skrzypieniem otworzyła się żelazna, bogato zdobiona brama prowadząca wprost do rządowej rezydencji. Przeszedł przez nią, w otoczeniu wystrojonej eskorty, młody mężczyzna w nieco zakurzonej kolczudze obitej skórą i zakrytej szkarłatnym kaftanem. Spod ciężkiego hełmu wyglądały długie kosmyki czarnych, zaniedbanych włosów. W jego oczach odbijały się potworne zmęczenie i niewyobrażalne przeżycia z właśnie zakończonej wojny. Dowódca miał zamiar za chwilę wreszcie odświeżyć się i zaszyć się w głębi zacisznych pawilonów, lecz z rozmyślań wyrwał go nagle znajomy głos.
-Naóki! To ty, mój chłopcze! – krzyknęła z zapewne udawaną radością ciotka młodzieńca, Shiri.
-Witam, Pani Wewętrznego Pawilonu. Za chwilę pojawi się cała reszta, o czym informuję z nieskrywaną radością. – z należnym szacunkiem odpowiedział Naóki nielubianej ciotce.
Po chwili otworzyła się większa, pomalowana na błękit i złoto, centralna brama rezydencji. Gwardia rządowa ubrana w czerwone kaftany na czele z orkiestrą i dowódcami w ciemnobłękitnych zbrojach i hełmach z pióropuszami czekała na tę chwilę od dawna. Gdy brama się otworzyła, młody, najwyżej 30-letni dowódca gwardii wyciągnął szablę z inkrustowanej perłami pochwy, po czym wykrzyknął:
-Baczność! Idzie Jego Ekselencja Kanclerz!
W otoczeniu ceremonialnych palankinów i lektyk z posążkami bóstw, uzbrojonych od stóp do głów wojskowych ze sztandarami i ubranych na czerwono młodych służących sypiących radośnie płatki róż i astrów wszedł na plac urodziwy młodzieniec w paradnej, mosiężnej zbroi i hełmie z bażancim pióropuszem, wystającym niemal nad wojskowe sztandary. Istotnie był to kanclerz Jego Cesarskiej Mości, - Lāsó Imaó, który dopiero co skończył wyniszczającą wojnę z rodami obszarników pragnących obalić go i zastąpić którymś z kuzynów, obojętnie jakim, ważne, by był całkowitym zerem i skupiał się a wszystkim innym, a nie na rządzeniu. Młody przywódca nie mógł na to pozwolić.
Kanclerz rzucił kilka pokrzepiających i szumnych słów do żołnierzy, po czym ceremonia dobiegła końca. Wszyscy mogli wreszcie wypocząć i pokrzepić się jedzeniem, jakiego nie znali od wielu miesięcy. Mężczyzna prędko dołączył do kuzyna Naókiego i swej matki.
-Synu, niech bóstwa mają Cię w opiece, jakie szczęście, że z nami jesteś!- radośc Shiri nie było końca.
-Również się cieszę, droga matko. – odparł wyraźnie wyczerpany Imaó.
- Na pewno było ci tam bardzo ciężko. Każda chwila dnia była dla mnie przepełniona zamartwianiem się o Ciebie, o Naókiego, o wasz los. – westchnęła matka kanclerza.
-Jesteśmy tu, już możesz być spokojna. Pomówimy o czymś przyjemniejszym, ale teraz wybacz, droga matko, muszę się odświeżyć. – chwilowo pożegnał się młody urzędnik.
Kolacja powitalna mogła wykarmić całą biedotę stolicy. Najróżniejsze dania z ryżem i mięsem, ostre i słodkie sosy, makarony, nadziewane jaja, pierożki i sorbety. Widok tak pięknie przyrządzonych dań skusiłby największego niejadka. Zwłaszcza, jeśli podstawą wyżywienia w ostatnich miesiąciach byłay ziołowa zupa i surowy ryż. Imaó ze smakiem pochłaniał kolejne potrawy, choć bez entuzjazmu rozmawiał z gośćmi i bliskimi.
-Na łąkach środkowych równin mogliśmy liczyć tylko na padłe przepiórki, które podkradaliśmy lisom.- próbował przerwać drętwą ciszę Naóki.
-Nie było wam łatwo. - udawał współczucie jeden z wysokich rangą wiceministrów ubrany we wzorzyste jedwabne szaty.
-Wojna to pasmo udręk i krwi. Kto zdoła je przeciąć, jak nie ten, co mieczem włada? Czyśmy skazani na koło cierpień bez końca?- inny dygnitarz zacytował wiersz antycznego poety.
-Nawt najgorsze rzeczy, których tam dokonaliście, dokonaliście dla dobra kraju.- przekonywał młody dowódca stołecznej policji w granatowej koszuli z wysoko upiętym kucykiem.
- A może pomówmy o czymś radośniejszym. – odezwał się niespodziewanie dotąd wydający się posępną osobistością 50-letni gubernator prowincji Gugúsè. – Na wojnie nie ma tylko cierpienia i płaczu. – ciągnął lekko podpity winem- Zawsze z jednej spalonej wioski można zabrać jedną całkiem ładną dziewczynę.
-Otóż to. Nikt o czym nie wiedział, nikt nic nie widział, a zabawić się można- wtórował mu zaproszony na kolację dworski arystokrata.
- Wrogom dać wycisk, a sobie upust, zawsze tak mówię. – donośnie wykrzyknął pulchny generał Luó Sani.
-Racja, nie wolno dawać tym dranio ani chwili wytchnienia. Wojna jest wojną, bez ograniczeń i miłosierdzia. Weź sobie żony i córki wroga, a zobaczysz jak zmięknie, każdy zna tę zasadę. – głosił swe prawdy oficjel, który wcześniej deklamował wiersz. – A Ty, co myślisz, chyba też tak uważasz, Imaó?- zapytał się kanclerza. Mógł sobie pozwolić na poufałość z racji tego, że wychowywał młodzieńca.
- Kanclerz jest człowiekiem rozsądnym. Zna realia wojny i co widział, już nie cofnie. Na pewno wziął sobie wiele branek, w końcu po co ma sobie folgować!- przekonywał ów pierwszy gubernator, a niemal wszyscy, prócz Shiri, Asó i Naókiego, głośno mu przytaknęli.
-Bez dwóch zdań!- wrzasnął pijany wykładowca Akademii Prawnej. – Powiedz, jak to było, generale Chinóm!
Przysłuchując się wywodom swych współpracowników kanclerz coraz bardziej zaciskał pięść, co nie uszło uwadze Naókiego i przyjaciela Imaó, Asó.
-Więc raz zdobyliśmy jedno miasto.- zaczął wywód generał.- Każemy jeńców przywiązać do palących się słupów, a kobiety prowadzimy na plac. Biorę taką jedną, młodziutką. Ona błaga o litość, tak kwili jak ranny ptaszek. – naigrywał się wojskowy, a rechotom gości nie było końca. – Daję jej w twarz, ciągnę za włosy, ale ona dalej wrzeszczy. Wtedy wiecie co się stało? Wiecie?- teraz większość gości śmiała się do rozpuku.
– Z takimi trzeba zdecydowanie! Chłosta i to porządna! Ha ha! I ja wtedy prowadzę ją do mojego namiotu i …- wrzawę pijackich kpin przerwało nagle najgłośniejszy z możliwych huk uderzenia w stół. Imaó walnął pięścią kilkakrotnie. Wściekł się tak, że oczy mu się przeszkliły łzami. Spojrzał na wszystkich niemiłosiernie rechoczących wzrokiem bardziej niż nienawistnym i natychmiast opuścił bankiet. Nie reagował na wezwania matki i przyjaciół.
-Imaó, nie słuchaj ich, wróć dla dobra rządu!- prosił go na stronie Naóki.
Asó podążył bez wahania za przyjacielem w głąb rezydencji.
-Przyjacielu, powiedz, co cię tak dręczy. Czy chodzi o to, co się stało w ostatnich miesiącach?- spytał Imaó jego kompan.
Kanclerz milczał przez chwilę, po czym odrzekł wzburzony:- Każdego dnia, każdej nocy widziałem sceny gorsze od najstraszniejszych opowiastek. Nic nie odda tego, co tam się wydarzyło, rozumiesz?- krzyknął. – Co nocy budzę się z koszmaru z głośnym krzykiem. Moi żołnierze, ich żołnierze, wszyscy stali się zwierzętami, byli gorsi niźli bestie. Gdy słyszę, co mówią ci dranie…- załamywał się mu głos.
Przyjaciel objął Imaó.
-Już nie musisz się bać. Zrobiłeś, bo to było słuszne dla kraju.- pocieszał go Asó.
-Sprawa nie jest rozwiązana. Uderzą znów prędzej czy później. – wzdychał zmartwiony polityk. – To, co mówił ten bydlak o tamtej dziewczynie… Ale nie to było najgorsze. Wiesz co? Najgorszy był ten ich rechot. Jakby to, co jej zrobił, było tak normalne jak poranny ryż!- wściekły Imaó zrzucił wszystko, co leżało na pobliskim stoliku. -Nie odpuszczę mu tego.-dodał patrząc się w dal.
Imaó obudził się nieco niewyspany, z lekkim bólem głowy. Na stoliku w sypialni leżał ziołowy napar od służki, na który nie miał wcale ochoty. Wyszedł na dziedziniec i próbował wyładować swe nerwy na skórzanych workach, przebijając je ćwiczebnym mieczem. Po chwili uznał, że to bezsensowne i podążył do jadalni.
-Bracie, co się dzieje?- spytała zatroskana siostra, Wió. – Widzę, że nie najlepiej wyglądasz.
Imaó siedział pochylony nad miską parującego ryżu z wołowiną.
-Nic, wszystko w porządku.- uśmiechnął się, nie chcąc martwić ukochanej siostry. – Po prostu jestem trochę zmęczony.
-Musisz odpocząć po tych wszystkich przeżyciach- wzięła go za dłonie.
- Będzie na to czas. Teraz muszę trochę popracować. – odgarnął opadającą na bok grzywkę i chciał wstać od stołu.
-Bracie, prawie nic nie zjadłeś. Nie przemęczaj się, proszę. – martwiła się Wió.
-Mamo! Zobacz, jakiego mam ładnego drewnianego szpaka! – do siostry Imaó podbiegł jej synek, Chii. – Wujku, widzisz?
-Piękny, naprawdę, sam go zrobiłeś?- pochwaliła go Wió.
-Tatuś mi trochę pomógł. – oznajmił chłopczyk.
-Pięknie go wykonaliście. Teraz możesz powiesić na szyi, mam tu sznurek, popatrz. – odrzekł do siostrzeńca Imaó.
-Jestem jastrzębiem i porwę twojego szpaka!- wbiegł do pomieszczenia Asó.
-Uciekajmy! – zaśmiała się Wió.
Rodzina oddała się radosnej zabawie, a lekko uśmiechnięty Imaó po cichu wszedł do gabinetu. Przebrał się w urzędowy strój złożony z jedwabnej ciemnoniebieskiej szaty waimi, karmazynowego kaftana i czarnych bawełnianych spodni, włożył czerwoną wysoką czapkę kaishim i poperfumował się wyciągiem z kwiatów jaśminu. Tak przyszykowany udał się pieszo do drewnianego jednopiętrowego budynku ze spiczastymi ciemnoniebieskimi dachami, będącego siedzibą Gaohó, Rady Stanu. Czekali już tam na niego z raportem radcy stanu- najwybitniejsi prawnicy, wojskowi i dyplomaci na usługach ministerstw rządowych.
Imaó przysłuchiwał się dyskusjom bez entuzjazmu. Z lekkiego znużenia wyrwał go głos siwobrodego radcy z Ministerstwa Prawa.
- Uważamy, że powinien Pan, Panie Kanclerzu, potwierdzić w jakiś sposób umowę z nieprzyjaznymi wobec nas rodami. Kruchy rozejm zawarty pod presją czasu, jak wiemy, nie wystarczy.
-Słusznie, nasi przeciwnicy wykorzystają każdą naszą słabość, by znów zadać cios. Musimy podejść do sprawy zupełnie inaczej.- potwierdził inny radca.
- I podjąć decyzję niecodzienną. – znów odrzekł starszy radca.
-Co przez to rozumiesz, radco Asayó?- zapytał się starca młodszy urzędnik od spraw wojskowych. Imaó spojrzał się uważnie na podeszłego wiekiem mędrca.
-Mniemamy- ciągnął starszy mężczyzna- iż najrozsądniejszym krokiem do udobruchania opozycji będzie, nie będę tu mnożył zbędnych słów, decyzja o ślubie.- z leciutkim uśmiechem przyznał radca. – I to jak najszybszym- dodał.
Kanclerz na te słowa niemal zakrztusił się popijaną właśnie herbatą.
-Małżeństwo? By ich udobruchać? Radco Asayó! Z całym szacunkiem...- zaczął się jąkać zszokowany szef rządu.
Wszyscy nagle zamilkli. Ponownie jednak odezwał się Asayó.
-W sytuacji patu, bo przecież tak zakończyła się ostatnia wojna, nie mamy lepszego wyjścia. Związek z córką któregoś z dygnitarzy naprawdę może polepszyć sytuację w kraju. Wszystko dla dobra publicznego. Wasza Ekscelencja, proszę o wyrozumiałość. Według mnie to będzie najlepsze wyjście z sytuacji- skłonił się.
-Panowie, dziękuję na dziś, jutro też będzie czas na rozmowę, zapraszam was. – drżącym głosem pożegnał się z doradcami Imaó. Wstał i gdy urzędnicy wyszli, nerwowo chodził po pomieszczeniu, patrząc na panoramę stolicy. Przed oczami nie miał jednak wspaniałych budynków i zacisznych parków, ale niejasną przyszłość. Przyszłość, która miała nadejść nieubłaganie.
Szef rządu, faktyczny przywódca 30-milionowego narodu, chodził podenerwowany po gabinecie w swej rezydencji z założonymi do tyłu rękoma i nie miał pojęcia, co począć. Jeśli odmówi radcom, mogą być niezadowoleni nie tylko oni i rozliczne koterie, ale i powiązani z rządem, jak i z wrogami mieszczańscy kupcy i plantatorzy. Kruchy rozejm, jak mówił Asayó, pójdzie w niepamięć. Czy chciałby znów widzieć krew i przemoc? A co, jeśli powie tak? Zwiąże na stałe ród swój i zaciekłych wrogów wszystkiego,co chciał wprowadzić w Niebiańskim Cesarstwie. Wniwecz pójdą wszelkie reformy i wyrzeczenia. Wprowadzi na swój dwór szpiega pod postacią córki któregoś z tych drani. Najważniejsze jest dobro jego rodziny. Jak ma to wytłumaczyć siostrze, przyjaciołom?
Do gabinetu Imaó wszedł Naóki. Zauważył, że znów coś dręczy kuzyna.
-Co tym razem, mój drogi? Znów sprośne uwagi jakiegoś wyniosłego gbura? Wszystko w porządku?- zatroskał się mężczyzna.
-Sprawy poszły za daleko. Zrobię dla was wszystko. Nawet coś tak nieprzewidywalnego, jak poranna burza.- krzyknął Imaó z entuzjazmem mieszającym się ze smutkiem.
- Ja… Naóki, ja chyba muszę się ożenić.