Ja nie mówię, że taka praca musi być z definicji gniotem (o ile jest napisana z sensem i bazuje na wartościowym materjale), ale umówmy się - to, co piszą te wszystkie studenciaki... wysokich lotów nie jest. I niczego nie wnosi - tysiąc pięćset prac o tym samym. Część teoretyczna, nie mająca żadnego związku z resztą pracy i wszędzie taka sama - jest tam tylko dlatego "bo trzeba". A potem praktyczna, z której można dowiedzieć się o upodobaniach piszącego jej magistranta... i w sumie niewiele poza tem. Taki jest wygląd ich - studentów lingwy/filologji. W większości.
A też i materjał badawczy, którzy wybierają sobie studenci jest... różnej jakości. Dla mnie badanie nad użyciem przekleństw w jakiejś kolejnej "Grze o Ziemniak" to żadne badanie. Co ono wnosi, poza papierkiem dla kolejnego kasiarza w Biedrze/Maku?
Ja wiem, że "czasy się zmieniły", że teraz do nauki podchodzi się inaczej... Teraz "spółczesny intelektualista" to wydziarany brodacz, prowadzący z towarzyszami znad kubka sojowego latte w Starbusiu dysputy na temat najnowszego programu Partji Razem... I takie prace (z różnych dziedzin, bo każdy kierunek ma swoje "klisze") są na ich poziomie. Ale dla mnie to zawsze będzie gównonauka. Może jestem dziwny, staromodny, może jestem pseudointelektualistą, snobem, bucem. Ale mnie to nigdy nie będzie zadowalało i już.
A co do doświadczenia - nie studjowałeś na UMCSie. Tutaj zawsze zalicza się twarde lądowanie w starciu z rzeczywistością. Myślisz, że nie wiem o indywidualnych seminarjach? Ja licencjata pisałem w trybie indywidualnym - też było inaczej, niż sobie wyobrażałem. Zupełnie nie tak, jak chciałem... No ale efekt końcowy wyszedł całkiem spoko, koniec końców. A na to seminarjum, na którem jestem teraz zapisałem się dlatego, że łudziłem się, że uda mi się przemycić jakieś "swoje" pomysły, jako że było szumnie nazwane "seminarjem z językoznawstwa". Ale co z tego, skoro promotor nie chciał słyszeć o jakiejkolwiek innej dziedzinie niż dydaktyka (no super językoznawstwo kuhwo), ewentualnie fonetyka angielska. Indywidualne? Okej, ale z kim? Na pewno z nikim z mojego wydziału. Na moim wydziale nie ma absolutnie nikogo, kto mógłby poprowadzić pracę na temat, który interesowałby mnie. Nikogo.
No i tak to tutaj wygląda. Naprawdę, możliwości są żadne. Student faktycznie interesujący się nauką, który wie czego chce na tym kierunku to jest tylko kłopot i skaranie bozkie. Na licencjacie ganiali mnie od promotora do promotora, bo nikomu nie odpowiadały tematy, które sobie wymyśliłem. W końcu i tak napisałem na taki, którego nie wymyśliłem. Traktowano mnie jak parcha, aż sam szef zakładu zdążył mnie znienawidzić ("nie może się zdecydować i jeszcze warunki stawia..."). I tak to wszystko wygląda. To studja dla przeciętniaków, którzy nie nadawali się nigdzie indziej - nie przyszłych naukowców. Podeźrzewam, że to problem wielu kierunków, bo ogólnie studja z czegoś dla elity, stały się czymś "dla każdego", co musi się równać z drastycznem równaniem w dół. I chyba właśnie padłem ofiarą tej jakże radosnej prawdy...
Dlatego też przyzwyczaiłem się do myśli, że moje badania toponimiczne pozostaną w sferze pseudonauki. I nawet mi się to bardziej podoba - można sobie na więcej pozwolić. Takie stwierdzenie, że "miejscowość X powinna się nazywać Y" w "poważnej" pracy naukowej nigdy by nie przeszła. A kasy i tak nigdy bym na tym nie zarobił.