Dołączam do listy liśćmi, gęśmi, kośćmi itd.
Poza tym nie wyobrażam sobie mówić o tym skurwysynu czy też z końmi trojańskimi (na komputerze)…
Na (nie)szczęście nazwy własne rządzą się własnymi zasadami, np. Tarnobrzega, ale: (Koło)brzegu, kluczy, ale: Klucz, zęba, ale: Zębu, hełmu, ale: Chełma, brandenburczyk, ale: petersburżanin.
Z narzędnikiem to chyba jest to kwestja tego, żeby temat kończył się na
ś(ć) -
gośćmi, kośćmi, gęśmi, liśćmi, miłośćmi* - nawet w miarę regularnie.
Za to z synem i domem to faktycznie jakieś jajca są (jak dla mnie). Nie wiem dlaczego, ale mi się zdaje cholernie naturalnym mówić:
o, na
domiew
domuo, na
syniew
synuNawet to skopiowałem do jecieńskiego.
A co do
skurwysyna - tu faktycznie coś dziwnego się stało - w wołaczu też:
o!
synieo ty
skurwysynie/-nu!
O dopełniaczu nazw własnych można książki pisać. W ogóle o dopełniaczu.
pies
Żurka, ale talerz
żurku (partitiv?)
nié ma
Baracka, ale nié ma
barakuI jeszcze te podwójne formie typu
króli/królów, rodzai/rodzajów.
Języku polski! Coś ty do cholery zrobił z dopełniaczem?
*EDIT: chociaż teraz widzę, że po radopolsku jest
miłościami. W takim razie i to jest pochrzanione.
(...) dopuśćmy (...)
Jeśli dobrze myślę, to dopuśćmy to kalka sensu przypuśćmy z rosyjskiego допустим?
W sumie to bardziej sensu "przyjmijmy".
Jak tak s'e czytam ten temat to odnoszę wrażenié, że językoznawcy (nawet amatorzy) na ogół nie umieją mówić.