- Która godzina? - zapytał Rostia
- Wpół do siódmej - odparłem spoglądając na wyłudzoną od towarzysza z bidula pancerny telefon z klawiszami numerycznymi.
Robiło się ciemno i musieliśmy sobie szukać noclegu. Szliśmy skrajem świerkowego boru aż dotarliśmy do pierwszych zabudowań.
Zabudowania stały wokół placu wyłożonego kostką hiszpańską, a na środku stała kasa biletowa kolejki wąskotorowej. Obok kasy siedział na taborecie o lekko eskimoskich rysach mnich w riasie, gumiakach i fufajce bez rękawów.
- Gdzie tu można przenocować? - zapytałem.
- Mam dla Was we Władleno szkołę średnią przyklasztorną. Zamieszkatie u Matuszki Maruszy damoj. Jest ociemniała i trieba jij pomagać. Pamogy Wam Buran, Frunia i Geralt. Te sabaczki są świetnie wytresowane. Do Wladleno pojadzieta kolejku numer 4. Przystanek przy cerkwi Pokorowej. Mata dziengi na biljoty?
Uklękliśmy a mnich szukał nam w plecaku czym mogliby zapłacić., gdyż nie mieliśmy ani kopiejki. Dokopawszy się do harmonijki ustnej zapytał czy znamy romanse. Potwierdziłem, więc mnich jako opłatę wyznaczył koncert w wagonie środkowym. Rostia miał grać, a ja śpiewać barytonem.
Na przystanku stała jakaś starowinka w chustce i długiej spódnicy.
- Jaki numer tam stoi zapytała w niezrozumiałym języku?
Mały Rostia pokazał cztery palce.
- Xtyry?(Cztery?) - starowinka wskazała dlonią. - Hilux xtyry? (tramwaj cztery?)
Xtyry. - Rostia potwierdził.
Gdy podjechał skład zgodnie z życzeniem mnicha wsiedliśmy do drugiego wagonu i kiedy wsiadł pierwszy pasażer rozpoczęliśmy koncert.
Dojechawszy na miejsce ukłoniliśmy się pasażerom i wyskoczyliśmy z pojazdu.
Trójkopuklasta cerkiew Pokorowa posiadała duży dziedziniec na którym mieścił również garaż ze strychem.
- My bradiagi do szkoły ogrodowoj - oznajmiłem na widok batiuszki jadącego traktorkiem ogrodowym.
- Archiéreí arbaítet la mongau janau. (Biskup pracuje tylko rano) - Żywo gestykulując rzekł duchowny.
Wracając do przystanku Rostia usłyszał ujadanie psa.
-Łuka tam jest pies, może ranny. - oznajmił. mój towarzysz niedoli.
Podeszliśmy bliżej i urzekliśmy foksteriera, który na nasz widok się usopokoił.
- Zdrav! - zaszczekał na przywitanie.
Odpowiedzieliśmy mu skinieniem głowy.
Piesek przedstawił się jako Buran i wraz z Fifi i Hermesem mieszka u Matuszki Maruszy, znarorki i szamanki. Buran zaprowadził nas na przystanek kolejki przy Narciarskiej i pojechaliśmy do mieszkania Matuszki.
Matuszka Marusza otrzymała dar leczenia i białej magii za wzrok. Już na wstępie pogładziła nas po buziach, a Buran poprowadził do malutkiego urządzonego w stylu indyjskim pokoiku.
Tam się wypakowaliśmy a Buran łapą otworzył szufladę z naczyniami liturgicznymi.
Mié madam faristé sou ( Moja pani jest duchowną) - zaszczekał foksterier.
Resztę dnia zleciało nam na nauce sandyjskiego z Buranem. i przyrządzeniu kolacji dla nas Matuszki i piesków.
Nazajutrz pojechaliśmy za pożyczone od naszej opiekunki pieniądze do cerkwi na ulicy Pokorowej. Archijerej dał nam śniadanie.
Ten wysoki chuderlawy duchowny miał jasne oczy a na nogach czarne. trampki taktyczne.
Pokazawszy szkołę po drugiej stronie ulicy na rogu Prospektu Sistema Wostocznoj Bor'by odwióz do do cioci Maruszy i poprosił, żeby mu asystowali do wieczornego Akafistu przed ikoną świętego Serafima o zachodzie, a ja dodatkowo asystował przy agapie dla mnichów.
Wróciliśmy Matuszka miała pacjentów w poczekalni, ale o tym jak ich wyleczyła opowiem w opowiastce drugiej pt." Pacjenci szamanki"
Opus magnum.
Zaraz po Studentach.