Przyglądam się ostatnio intensywnie rekonstrucji staro-chińskiego i nie mogę opędzić się od wrażenie, że coś w tej fonologii nie styka. OK, PIE też jest dosyć dziwny, ze swoimi faryngałami i sylabicznymi spółgłoskami, ale... nie, właściwie fonologia PIE też wygląda wybitnie dziwnie i trudno zrozumieć, czemu ludzie mieliby się męczyć z czymś aż tak niestrawnym, gdy jest kupa wolnych dźwięków i możliwych epenetez.
W starochińskim zwłaszcza zabijają mnie np. spółgłoski faryngalizowane, labializowane i przedechowe jednocześnie. Oraz trzy nosówki w wersjach dźwięcznych i bezdźwięcznych. A właściwie cztery z labializowaną engmą.
Niby są te kaukazoidy czy salisze, które unkają samogłosek i mają najróżniejsze modyfikacje spółgłosek, ale zwykle jednak mają ogromne ilości spółgłosek, no i są dosyć rzadkie. A tu mówimy o językach bardzo dużych - i których potomkowie mają znacznie racjonalniejsze systemu fonologiczne.
Nie macie nigdy wrażenia, że to wszystko może być artefaktem rekonstrukcji? Próbą wciśnięcia wszystkich materiałów w jeden system, która tworzy coś niewymawialnego, ale przynajmniej zgodnego z większością wyników?