Wiem, że offtopuję i się czepiam poprawnej polszczyzny, ale to mnie wyjątkowo razi:
[tego] języku?
Gołsta kiedyś wspominał, że wie, że to brzmi anormalnie dla większości ludzi, ale się tak nauczył, i nie ma zamiaru tego zmieniać.
Od paru miesięcy non-stop.
Po intensywnej nauce hiszpańskiego wciąż uczyłem się przez cały ten czas tego języku, ale główne zainteresowanie przeszło na francuski, kiedy każdego dnia starałem się poświęcać godzinę na hiszpański, a resztę dostępnego czasu na francuski. Po pojechaniu do Paryżu i poprzepraktykowaniu (chech) języku, zacząłem bardzo intensywnie uczyć się chińskiego, przez co czasu na hiszpański i francuski mam już dość mało. Głównie ogranicza się to do oglądania seriali po hiszpańsku, oglądania podcastów czy filmów na YT oraz spotkań z ludźmi. Jeśli chodzi o francuski, to ograniczyło się to teraz do sporadycznych podcastów, znajomej oraz organizowanych na mieście spotkań. Dochodzę do wniosku, że zamiast tracić czas ucząc się dwóch języków jednocześnie, lepiej doprowadzić przynajmniej jeden na satysfakcjonujący poziom, przy którym można już biernie zdobywać wiedzę. Widzę to, ponieważ biorąc się za chiński mój hiszpański nadal jest na dobrym poziomie i nie mam najmniejszych problemów z używaniem go, podczas gdy francuski, gorzej ugruntowany, drastycznie mi spadł.
Ano, rozumiem. Tak samo mam z hiszpanem - który niestety porzuciłem (ale do niego wrócę bo skończeniu aktualnego podręcznika z norweskiego), i choć dalej dość dużo rozumiem (a nie zaszedłem był z nim za daleko), trudno jest mi cokolwiek powiedzieć. Aktualnie uczę się norweskiego (dzień w dzień), na studiach idę z rosyjskim i niemieckim, będę miał tera być może czeski i angielski, a od następnego semestru być może też szwedzki (ale, jakoż iż to na studiach jest, to też tego nie liczę xD, bo tu ta nauka ma całkowicie inny charakter i z językiem ma się stały kontakt... och jasny gwint!) i mam zamiar wziąć się za estoński (wreszcie dotrze do mnie ten słowniczek, którego szukam od iluś miesięcy!!! Serio, kupiłem go w godzinę po wystawieniu, cóż za desperacja!

), którym się już parę razy zajmowałem, ale to były czasy gimnazjum/liceum, gdy wiadomo, że człowiek głupkowaty jest. A teraz co do samego procesu nauki języka mam już pewną wiedzę, mam też samozaparcie w sobie, a także w miarę dużo czasu. I po prostu zastanawiam się nad tym, czy to pogodzić i jestem ciekaw jakie wy macie wszyscy tu doświadczenia - wiadomo, najprawdopodobniej się po prostu za to wezmę i tyle, ale jestem po prostu ciekaw ;] Niczego super odkrywczego się nie dowiem, ale zawsze się trafi jakaś fajna myśl - i na jej podstawie można zmienić nastawienie.
I do tego ostatnio trafił na mię rumuński - który jest przepięknym językiem, i kocham te jego slawizmy zapisywane udającą francuską ortografię! Ma bardzo oryginalne brzmienie (palatalizacje, dyftongocosie), w ogóle ma jakiś swój klimat (na prawdę, jasny punkcik na mapie Europy), i szczerze mówiąc, to całe moje pytanie to przezeń jest, gdyż zastanawiam się, czy da się to udźwignąć

Chyba spróbuję, i będę musiał z czegoś zrezygnować, albo może i nie? Lepiej spróbować, niż nic nie dotknąć!
Generalnie żeby uczyć się dwóch języków bądź więcej trzeba naprawdę wyrobić sobie solidną rutynę, żeby był to proces przyjemny, efektywny i nie wysysał motywacji i poczucia progresu z człowieka.
Akurat, na szczęście, ostatnio wyrobiłem w sobie dobrze samozaparcie. Dzięki temu od wielu, wielu miesięcy udaje mi się codziennie (naprawdę, dzień w dzień, bezwyjątkowo!) zajmować się norweskim, dzięki czemu widzę, że rozumiem coraz więcej.
Autostopowałem ostatnio po Europie i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że był to proces niesamowicie intensywnej nauki wszystkich języków, jakich się do tej pory uczyłem (naprawdę wszystkich, nawet arabski przećwiczyłem w drodze z Krakowa do Paryżu i z powrotem), więc doprowadziło mnie to do konkluzji, że dywersyfikacja metod nauczania od języku do języku też może być dobra. Konkretniej zakuwanie gramatyki, słuchanie i listy słów dla jednego, podczas gdy nauka drugiego to żywe spotkania z drugą osobą. Zdołałem zauważyć, że praktykowanie języku, którym się już dobrze mówi jest znacznie przyjemniejszą odskocznią od nauki jednego w sposób intensywny niż zaczynanie dwóch i czucie tego obezwładniającego nieoparcia i niekomprehensji słuchanego tekstu na dwa fronty.
Ja tu mam mały problem, bo nie mam zbytnio z kim praktykować język.
Z rosyjskim o tyle jest fajnie, że studia, teraz dojdzie do tego i niemiecki, ale co z norweskim? Z tym jest najgorzej. Chyba sobie wezmę korepetycje po prostu albo się na jakiś kurs zapiszę (z tym też strasznie daleko, bo się okazało, że na Zagłębiu nie ma nigdzie, Profitlingło, jesteś nikczemna!!!). Niby często słucham języka (blek metal wbrew pozorom jest bardzo zrozumiały, jeżeli się zna język!

), i się dzięki temu jakoś osłuchuję, ale nie mam niestety wprawy w mowie. Så synt!
Luca mówi dość konkretne rzeczy na ten temat w jednym ze swoich filmików, może Cię to zainteresuje. Wyszukaj sobie też nazwiska Steve Kaufmann. Ma dość mocną manierę odbiegania od tematu, perorowania o swojej młodości i tym jak ułożył sobie życie z żoną, dziećmi i golfem, ale jego filmy i tak są bardzo treściwe i szczególnie jeśli chodzi o chiński pomogły mi podbudować sobie motywację wiele razy.
Dzięki za link, przejrzę go zaraz. Ostatnio wyszukiwałem był także jakieś wideowe blogi na ten temat, ale to, co mi niestety wyskakiwało, to jakieś gadanie bab i jakiś starszy pan, który gadał o gadżetach
