Generalnie przy badaniu jezyków celtyckich popełnia się często trzy błędne założenia:
1. Na podstawie jednej tylko zmiany fonetycznej (kw > p/k) uznaje się, jakoby walijski miał więcej wspólnego z galijskim, a irlandzki - z celtyberyjskim.
2. Przyjmuje się pewne powiązania między poszczególnymi językami z tej grupy za pewnik świadczący o ich ogromnym dawnym zasięgu czy dziedziczeniu z prajęzyka, mimo zupełnie różnych dat poświadczeń (w tym ok. 300 lat luki między ostatnim poświadczeniem z kontynentu, a pierwszym z wysp).
3. Ignoruje się niedoskonałość systemów zapisu i możliwość niezapisywania rzeczy dziejących się regularnie i traktuje się tekst jako wyznacznik tego, jaka panowała wymowa.
Jeśli chodzi o mutacje, aktualny stan wiedzy na ich temat jest następujący:
1. Sam fakt ich wystąpienia nie jest zaskakujący, por. np. pol. udźwięcznienia i ubezdźwięcznienia międzywyrazowe; zaskakujące jest to, że uległy gramatykalizacji i że przetrwały, mimo że wywołujące je otoczenie fonetyczne uległo erozji.
2. Jeśli chodzi o języki kontynentalne i prajęzyk, nie ma podstaw do rekonstruowania mutacji nagłosowych. Nie oznacza to bynajmniej, że ich nie było (ich brak jest bardziej pewny w prajęzyku, niż np. w galijskim, w którym już pojawia się erozja końcówek), ale że po prostu nie mamy wystarczających źródeł do zrekonstruowania pełnego obrazu fonologicznego, fonetycznego czy prozodycznego tych języków.
3. Pierwszą z mutacji była najpewniej lenicja, której ślady - także w pozycji inicjalnej - możemy znaleźć już w galijskim, ale także w językach romańskich (por. oks. grais, port. graxo < łac. CRASSU, pierwotnie najpewniej zawężone tylko do sytuacji, w których grupa -CR- znajdowała się między samogłoskami).
Jeśli chodzi o mutacje w językach wyspiarskich, kwestia jest o tyle trudniejsza, że np. walijski nie oznaczał tego zjawiska bardzo długo, a kiedy już zaczął - robiono to bardzo nieregularnie. Zarówno w grupie brytańskiej, jak i goidelskiej, pojawiły się na pewnym etapie rozwoju sprzyjające warunki do gwałtownego skracania słów: pojawił się silny akcent dynamiczny, który szybko przesunął się na pierwszą sylabę wyrazu, zabierając siłę fonetyczną z kolejnych sylab. Taki problematyczny rozwój, grożący niemal pełnym synkretyzmem istotnych, znaczących gramatycznie bądź leksykalnie kategorii, został rozwiązany, paradoksalnie, w ten sam sposób, w wyniku którego się pojawił - poprzez osłabienie fonetyczne, tym razem przesunięte na kolejną sylabę, która przez erozję końcówek znalazła się w kolejnym wyrazie. Naturalną koleją rzeczy, lenicja była pierwszym tego typu zjawiskiem - przesłonięcia, epentezy i "fortycje" pojawiły się znacznie później.
Poszczególne mutacje w językach wyspiarskich, o ile obecnie często dają różne rezultaty, zazwyczaj występują w takich samych (albo uzasadnialnie podobnych) przypadkach, i da się je sprowadzić do wspólnego źródła. Otwartym pytaniem pozostaje, czy wynika to z tego, że języki te mają jakiegoś wcześniejszego wspólnego przodka, o którym słuch zaginął, czy może jest to wspólna cecha obszarowa (kiedyś istniały regiony, w których języki goidelskie i brytańskie mogły się przenikać), czy po prostu ktoś kiedyś wpadł na ten sam skuteczny pomysł, który przysparza tyle problemu uczącym się.
Jako ciekawostkę podam, że zjawisko mutacji nagłosowej nie jest obce językom romańskim, chociaż w żadnym z nich nie weszło do standardu. Celują w tym szczególnie dialekty włoskie.