Nie wiem, czy czytałeś jakąś z książek Witolda Mańczaka (polecam, po prostu wciągają), w sumie jakąkolwiek, one wszyskie są do siebie podobne, bo gościu jest opętany jedną ideą, mianowicie statystyką. Z jednej stony wygląda to trochę na jakąś religię, gdy facet każde zagadnienie językowe podciąga do matematyki, ale w jednym nie sposób mu nie przyznać racji - opracował on bowiem nową metodę porónywania języków, opartą nie na ilości wspólnej leksyki w słowniku czy na różnych Swadeshach (obie uważa za niedostateczne), ale w tekstach. Co prawda, uważam że dwodzenie w ten sposób pokrewieństwa języków zawodzi (bo nie uwzględnia zaszłości historycznych, które mają wpływ na leksykę - najlepszy przykład powyżej, ukraiński i białoruski dziwie wysoko pewnie przez pożyczki), ale jest najlepsze właśnie do porównywania podobieńtwa - i Mańczakowi wyszło, że polski najbardiej zbliżony jest do słowackiego (niestety, nie mam dostępu do szczegółowej listy, ale bodajże na drugim był białoruski).
Swoją drogą, chcę coś takiego zrobić ze "śląskim" i kaszubskim, i rozwiązać tą kwestię raz na zawsze.