Wyprawa na Najdalszy Zachód
Przez Harrun do Miast-Państw Pustyni
Przygotowywana przez lata wspólnym wysiłkiem Imperatora Ajdyniru oraz Patriarchy Rikkadanu ekspedycja - tak zwana
Wielka Wyprawa, mająca dotrzeć na Najdalszy Zachód i odkryć jego bogactwa, wyruszyła ze świętego miasta
Harak (rikkad. Ħa'raq [ħaʔraq]) wraz z początkiem miesiąca
Fraveshi roku 5369 Czwartej Ery (początek zimy roku 8982 kalendarza wspólnego). Kieruje się na zachód, w stronę Masywu Harrunu - granicy Wielkiego Imperium, a więc zachodniej granicy cywilizowanego świata. W jej skład wchodzi blisko 10 tysięcy osób, z czego ponad połowę stanowią kupcy ze wszystkich zakątków państwa i ich obładowane prowiantem i zapasami karawany, a także spora grupa medyków, mających za zadanie dbać o życie i zdrowie uczestników, oraz ajdyniriańskich uczonych, mających tworzyć mapy nowo odkrytych ziem, opisywać nowe ludy i zbierać wszelkie informacje o tych dzikich ziemiach. Pozostałą część stanowią rikkadańskie oraz ajdyniriańskie oddziały wojskowe, pod dowództwem generała
Gamāxahwail'a Reansūdrilhaīr Farxiryahhaīr Tamazdaren'a.
W ciągu kilku dni wyprawa dotarła do miasta
Walhadu, ostatniego większego miasta w Rikkadanie. Walhadu, liczące kilka tysięcy mieszkańców, położone było nad niewielkim jeziorem u podnóży Harrunu, zapewniającym dogodne warunki do uprawiania roli pośród pokrytego pisakiem płaskowyżu. Stanowiło także rodową siedzibę
klanu San'aqun. San'aqun był jednym z najstarszych spośród rikkadańskich klanów, lecz pomimo swego szlachetnego rodowodu znacznie zubożał i osłabł w ciągu dziesięcioleci, po części z powodu niekorzystnych wydarzeń rikkadańskiej polityki, po części zaś z powodu coraz częstszych i dotkliwszych napadów Harruńczyków na karawany. Znany był również ze swojej milczącej acz stałej i powszechnie znanej niechęci do obecnie rządzącego klanu. Po dotarciu na miejsce wyprawa nie została ciepło powitana, wbrew prawom gościnności głowa klanu San'aqun nie wyszła na spotkanie gości. Zamiast tego ajdyniriańskie i rikkadańskie oddziały wkroczyły do miasta, rozbrajając straże i wymusiły tajne trójstronne spotkanie między Generałem Tamazdaren'em, wysłannikiem Patriarchy oraz głową klanu San'aqun. Dokładna treść rozmowy i przebieg spotkania nie jest znana, lecz pewne jest, że Patriarcha wykorzystał sposobność by groźbą i ofertą zapewnić sobie uległości klanu San'aqun wobec rosnącej opozycji do swojej władzy. Również Imperator miał w tym interes, pragnąc spokoju i ładu na swoich zachodnich rubieżach oraz silnej i lojalnej wobec Płomiennego Tronu władzy.
Po opuszczeniu Walhadu wyprawa ruszyła dalej wzdłuż szlaku handlowego, by drogą poprzez
Przełęcz Ṣayhad przedostać się przez Harrun. Masyw nie jest wysoki, wznosząc się na nie więcej niż 1000-1500 metrów nad otaczające go tereny. Dla większości nie zasługuje nawet na miano "gór", zwłaszcza w mniemaniu Ajdyniriańczyków, Olsów, Qin czy Neszszów, znających góry o niebo wyższe. Harrun jest jednak terenem równie trudnym co najwyższe łańcuchy, a jego ostre, strome i zerodowane urwiska, skarpy i szczyty od tysiącleci stanowiły naturalną przeszkodę niemal nie do pokonania. Znanych jest jedynie kilka większych przejść przez przez Masyw, z czego niemal każda jest trudna i niebezpieczna. Lawiny i niestabilne granie grożą zawaleniem się pod stopami nieostrożnych, a pośród niemal identycznych wąwozów łatwo jest pobłądzić. Na domiar złego Harrun zamieszkały jest przez plemiona nieznające żadnej władzy i nie kłaniające się przed żadnym panem - nawet przed Boskim Imperatorem. Regularnie do rikkadańkich miast dochodzą słuchy o bandytach schodzących z gór i napadających na karawany oraz samotnych wędrowców. Przełęcz Ṣayhad jest zaś największą i najbezpieczniejszą z przejść przez Harrun, z powodu czego to nią biegnie szlak handlowy na zachód.
Przełęcz Ṣayhad rozwiera się ku zachodowi, odsłaniając to co leży po jej drugiej stronie.
Kshaenęri Vaedjoraya.
Czerwone Ziemie. Pas ciągnący się z dalekiego południa wzdłuż zachodnich stoków Harrunu, pokryty dziwnymi, zerodowanymi formacjami skalnymi i czerwonym piaskiem, podobnym do tego pokrywającego busz Wielkich Pustkowi. Jest to już ziemia niczyja, opuszczone przez bogów miejsce, zamieszkałe jedynie przez
Rhādahesyas - straszliwe hieny, wielkie niczym lwy i tak silne, że jednym ugryzieniem potrafią zmiażdżyć ludzkie kości, a niestraszne im niemal nic prócz żywego ognia,
Shûjeamesyas (zwane również
Shûjahendesyas) - dziwne, rogate zwierzęta przypominające jelenie o pyskach kozy, które niczym koziorożce skaczą po skałach, żywiąc się tymi nielicznymi roślinami zdolnymi wyrosnąć na tych niegościnnych ziemiach, których
Rhādahaya są śmiertelnymi wrogami, oraz samych Harruńczyków - barbarzyńców o czarnych twarzach, czarnych oczach i kręconych czarnych włosach, równie okrutnych i przebiegłych jak hieny i jelenie na które polują. Mowa ich obca jest ludom ze wschodnich stoków Harrunu, niepodobna ni do Rikkadańczyków, ni Gejów, ni Lakazarów. Rikkadańscy przewodnicy twierdzą nawet że Harruńczycy nie porozumiewają się jak ludzie, lecz jak zwierzęta, mlaskając i chrząkając.
Przełęcz wychodzi na wysoko położony, północny fragment Czerwonych Ziem, które kończą się o kilka dni drogi na północny-zachód. Tam, u jej zachodniego końca, zarządzono krótki postój a na rozkaz Generała Tamazdaren'a w miejscu z dostępem do źródełka wody zaczęto stawiać niewielki fort. Była to cześć planu Imperatora oraz umowy z klanem San'aqun - wojska postawić mają sieć fortów które kontrolować i bronić będą szlak handlowy i z których, w razie potrzeby, będzie można spacyfikować barbarzyńskie plemiona. Opieka nad nimi w imieniu Imperium zostanie przekazana Rikkadanowi, a w nim klanowi San'aqun. Z Walhadu przybyli wkrótce zbrojni z zapasami, by obsadzić fort i dokończyć jego budowę.
Po jakimś czasie wyprawa ruszyła dalej, mijając kolejną niewielką przełęcz pomiędzy dwoma górami. Tam zwiadowcy, dosiadający szartanów i puszczeni przodem, donieśli o odnalezieniu resztek karawany, którą najwyraźniej napadnięto względnie niedawno, zwiadowcy bowiem zabili na miejscu kilku barbarzyńców rabujących to co nie zostało jeszcze zrabowane. Niepokojący był fakt, że kilku z nich próbowało również przenieść rozczłonkowane ciała, tak wielbłądzie jak i ludzkie, co jak sugerowali Rikkadańczycy oznaczało plemię kanibali.
Od innych grup również zaczęły dochodzić wieści o górskich barbarzyńcach, którzy byli już najwyraźniej doskonale świadomi obecności wyprawy. Generał Tamazdaren'a rozkazał rozbić obóz na środku kolejnej, trzeciej przełęczy, tak by skalne ściany osłaniały jego flanki, a wkrótce na środku wyrósł zalążek kolejnego fortu. Na południe posłano jeźdźców, by poinformować poprzedni fort o stanie sytuacji. Wysłano też zwiadowców, by wybadali czy droga jest bezpieczna i gdzie znajdują się barbarzyńskie osady. Zwiadowcy byli kilkakrotnie atakowani z ukrycia przez zasadzonych dzikich wojowników, uzbrojonych w łuki, bronie z kamienia i drewna oraz, najstraszniejsze z nich wszystkich, zatrute strzałki. Pomimo pewnych strat barbarzyńcy zastali pokonani a zwiadowcom udało się nawet pojmać kilku z nich. Wydawało się, że droga została oczyszczona a jeńcy wyjawili, że ekspedycja znajduje się na granicy ziem plemion - jeśli szybko opuszczą to miejsce nikt nie będzie ich niepokoił. Za namową Tamazdaren zdecydował się opuścić obóz przed przybyciem posiłków z Rikkadanu, ruszając dalej na północ.
Okazało się jednak, że jeńcy kłamali - ich zadaniem było wywabienie ekspedycji z obronnej pozycji. Barbarzyńcy wiedzieli już, że obcy w ponad połowie stanowią bezbronnych kupców przewożących nieopisane bogactwa. Wierzyli, że jest to łup jaki do tej pory nie przyniosła im żadna karawana. Zdobycz warta ryzyka. Pobliskie plemiona, nawet te które nienawidziły się wzajemnie, połączyły siły i wspólnie zasadziły się na obcych.
Gdy wyprawa opuszczała właśnie Czerwone Ziemie, a ludzie ujrzeli rozciągającą się na zachód i północ Wielką Pustynię, usłyszano rogi. Pojmani Harruńczycy wprowadzili ich w pułapkę, zewsząd bowiem pojawili się barbarzyńcy odziani w skóry i kości upolowanych jeleni i hien, o ciałach wymalowanych białym i czerwonym proszkiem, wydających z siebie okrzyki wojenne. Generał Tamazdaren szybko wydał rozkazy - kupcy i cywile oraz ich wozy z jednej linii ustawili się w ciasnym okręgu, dookoła ich natomiast stanęli żołnierze, w szyku bojowym. Mur tarcz, mieczy i włóczni nie cofnął się nawet o krok, a imperialny sztandar z czarnym ńarmadem dumnie powiewał w powietrzu, podczas gdy barbarzyńcy atakowali w falami, co rusz rozbijając się o linie obrońców i co rusz ponawiając atak. Nie znali się na taktyce ni sztuce wojny, a swe zwycięstwo opierali jedynie na podstępie, przewadze liczebnej oraz zwierzęcym szale. Ich pancerze z kości łamały się pod ajdyniriańskimi chątrizharami tak samo jak ostatecznie złamały się ich hufce. Wtedy też żołnierze wsiedli na konie, wielbłądy i szartany zostawione w kole wozów i pognali w pogoń za przeciwnikiem. W tej bitwie, nazwanej potem
Bitwą Roztrzaskanych Kości, Wielka Wyprawa straciła około 100 osób, podczas gdy barbarzyńców zginęły tysiące. Jeźdźcy wysłani w pogoń za uciekającymi dotarli do kilkunastu górskich osad, które w odwecie spalono do gołej ziemi a ludzi wyrżnięto lub wzięto w niewolę.
Medycy opatrzyli rannych, a ciała zabitych członków wyprawy ceremonialnie spalono pośrodku kręgu. Ekspedycja ruszyła na północ, a po drodze dołączyły do niej oddziały wysłane z za barbarzyńcami, poganiając zdobytych niewolników. Pogoda była dobra i po jakimś czasie ujrzeli górę, stojącą samotnie w oddaleniu od reszty łańcucha. Tam też wiódł szlak handlowy. Po drodze wyprawa natrafiła niewielką karawanę kierującą się w stronę Rikkadanu, kierowaną przez sędziwego już Talonbatczyka - o skórze równie czarnej co Rikkadańczycy i Harrunowie i brodzie, zaczynającej już siwieć, oraz jego syna. Na przeciw wyjechał im sam Generał, siedząc dumnie na szartanie. Był to prawdopodobnie pierwszy raz gdy mieszkaniec Talonbatu spotkał Ajdyniriańczyka czystej krwi, ci bowiem nigdy nie zapuszczali się na wschód dalej jak do Harak. Za pośrednictwem kupców (nieliczni bowiem zapuszczali się wcześniej do Talonbatu) ostrzeżono ich Harruńczykach, chociaż po ostatniej rzezi droga powinna być czysta, kazano im również poinformować o losie wyprawy. Spotkanie te było również idealną okazją dla imperialnych uczonych, było to bowiem ich pierwsze spotkanie z egzotyczną mową.
Wielka Wyprawa rozbiła kolejny dłuższy obóz w pobliżu samotnej góry. Było tak gorąco, że ludzie słabli a nigdzie nie można było znaleźć źródła wody. Wyprawa miała jeszcze zapasy, lecz kurczyły się ona a nie można ich było odnowić. Najbardziej doskwierało to ciężko uzbrojonym żołnierzom, którzy musieli ściągać swój ekwipunek by nie zagotować się w swoich pancerzach. W tych warunkach znacznie lepiej radziły sobie rikkadańskie oddziały, przyzwyczajone do pustynnego klimatu i znacznie lżej opancerzone.
Wyprawa ruszyła więc na zachód, idąc środkiem czegoś co było najprawdopodobniej korytem dawno wyschniętej rzeki. Było ono na tyle szerokie, że kolumna mogła bez większych problemów korzystać z niego jak z drogi, chociaż momentami piasek przykrywał je do tego stopnia, że koryto ginęło pośród pustyni, po to by pojawić się kilkaset metrów dalej. Wtedy też grupa, w skład której wchodził pewien uczony, odłączyła się od karawany, zmamiona fatamorganą - zobaczyli wielką oazę, wodę i drzewa pośród wzgórz. Były to jedynie widy a grupa zgubiła się pośród piasków. Próbując wrócić po swoich śladach odnaleźli jednak dziwną formację skalną - wysoki na kilka-kilkanaście metrów słup wystający ponad okolicę. Po tym jak zbliżyli się do niego, okazało się że wygląda jak wielki posąg odwrócony od nich tyłem, natomiast w okolicy znajduje się ich więcej, ustawionych w zaskakująco regularnych odstępach. Zanim zdążyli się do nich zbliżyć odnalazł ich patrol wojskowych i przetransportował do obozu, doniesienia uczonego zainteresowały jednak Tamazdarena, który wraz z kilkunastoma osobami i uczonym pojechał obejrzeć dziwne formacje. Jak się okazało, rzeczywiście nie były to skały lecz seria wielkich posągów, natomiast nieopodal znaleziono pogrzebane w pisaku ruiny kamiennych budowli.
Pomimo próśb uczonych, by zostać w miejscu dłużej, wyprawa oraz jej karawany ruszyły dalej wzdłuż wyschniętej rzeki. Słońce piekło pośród piasków pustyni a ludzie mdleli z gorąca. Zwiadowcy twierdzili, że w okolicy znajdują się jeszcze co najmniej 2 zrujnowane miasta, lecz warunki były zbyt ciężkie by zbliżyć się do nich. Jak ktokolwiek mógł żyć tu w takich warunkach? I kto zbudował kamienne miasta i wyrzeźbił posągi na takim pustkowiu?
To był najcięższy i najtrudniejszy etap ich dotychczasowej wędrówki. Kończyła się woda, trzeba było racjonować zapasy. Bezlitosne słońce oraz niedobór wody okazał się przeciwnikiem znacznie niebezpieczniejszym od dzikich hord barbarzyńców z Harrunu. W dodatku takim, przeciw któremu na nic nie zda się siła ramienia i kunszt bitewny. Ludzie mdleli podobnie jak zwierzęta, a niektórzy nigdy już więcej nie podnosili się z ziemi. Wydmy i diuny ciągnęły się po horyzont. Kupcy jednak twierdzili, że wyprawa powinna być już niedaleko.
Na początku nie byli pewni czy to co widzą jest prawdziwe, czy to nie Akhrish mącący im wzrok. Czy to nie fatamorgana.
Lecz nie. W końcu, dotarli do
Bāniridhę Ťaloannambhatanīs. Do Miast-Państw z Zachodniej Pustyni. Do Talonbatu.
A tego sobie słuchałem pisząc:
https://www.youtube.com/watch?v=7whegFR6Lz0https://www.youtube.com/watch?v=t4onBqilHvchttps://www.youtube.com/watch?v=zm4E4umP9Qchttps://www.youtube.com/watch?v=VaixNOCkHsM&t=6s