Wkurza mnie utożsamianie gramatyki z fleksją, szlag mnie przez to trafia. Jedna rzecz to mówienie o trudności języka - jaki to polski ma skomplikowaną gramatykę, bo 'pacha', ale 'pasze', a za to chiński gramatyki nie ma, bo tam się nic nie odmienia. No sorry, jedyne co ma standardowy polski niebanalnego to przypadki i aspekty. Reszta to banał. Tabelki czy rekaje trzeba wykuć, ale gdzie tu skomplikowanie? Jeszcze mogę docenić pewne procesa fonetyczne na odmianach, ale czym jest końcówka dopełniacza nieżywotnych jeśli nie zwykłym burdlem do wykucia (a radziciele mają tu pole do popisu, bo żadne reguły nie obowiązują, więc mogą do woli tworzyć swoje arbitralne zalecenia). No ale jakaś ocena skomplikowania to drugorzędne, smutne że tak myślą ludzie, którzy się uczą. Spotkałem niedawno Chinkę uczącą się polskiego i nie mogłem jej wyjaśnić, że 'oczami' to 'oczy' w miejscowniku. Coś tam słyszała, ale nie świadomie olewała gramatykę. I domyślam się, że to kwestia tego ogólnego podejścia. Nikt się nie skupia na tym, czym są przypadki, po co one, jak je rozpoznać, tylko katuje się tymi bezmózgimi tabelkami, gdzie zresztą co chwila okazuje się, że słowa wpada w inny wariant subpodtypu klasy odmian. I ludziom w ogóle umyka logika języka - mają tylko słowa oblane jakąś dziwną polewą końcówek. A Polacy działają tylko na szkodę, bo jeśli już nie przyznają, że polski trudny i rzeczywiście cudzoziemcze tego nie pojmiesz, to czepiają się z lubiścią wszystkich potknięć odmiany, nadmiernych regularyzacji, braku przegłosów czy uzgodnień rodzaju (no sorry, czym to jest więcej jak tylko ozdobnikiem?).
Czemu tak?!