Ta manja nieodmieniania nazwisk, nawet tych prostych, polskich, rzeczownikowych i idealnie odmienialnych.
Zaczęło się to od prezesików wszelakich firm, którzy mieli fanaberję, żeby nie odmieniać ich nazwisk (znam paru takich osobiście, i są to generalnie osoby "na stołkach"), a potem właziło coraz niżej i rozprzestrzeniało się jak komórki rakowe. Teraz nawet dostając papier od jakiejś mało ważnej instytucji (typu dyplom za zasługi dla Kółka Łowców Motyli im. Dzierżyńskiego) widzę odmianę typu "dla Józefa Robak" (nazwisko wymyślone na poczekaniu). I co najgorsze, takie formy też spotyka się w medjach.
Niedługo dojdziemy do takich kurwurozyj jak "dla Grzegorza Kowalski". Ta idjotyczna manja gwałci od tylca polską morfologję.
I zanim ktoś powie "ten Dynek znów preskryptywizuje" - NIE. To nie preskryptywizm, bo maniera, o której mówię jest sztuczna i wzięła się z szeroko pojmowanego snobizmu. Nie jest to żadna "nieuchronna zmiana w rozwoju języka". I jest to nowotwór ostatnich 15 lat, więc trzeba to zdusić w zarodku.