Silmethúlë, to co zaprezentowałem nie wymaga żadnej morfologicznej/fonologicznej podbudowy. To mogłoby zachodzić jako zwyczajne przekształcenie nazwy oficjalnej i skomplikowanej w potoczną.
Tak jak radioodbiornik stał się po prostu radiem, a np. komputer funkcjonuje często jako komp. (choć drugi nigdy nie wyszedł ze strefy slangu)
Chodzi mi głównie o to, że wysokopolski nie może zachowywać się tak, jakby ominęło go 300 lat ewolucji. Tak działa świat - stare słowa stają się nie potrzebne (kiedyś cep, młyn, itp. były słowami codziennego użytku, dziś takim będzie komputer, komórka), pojawiają się nowe pojęcia i za tym musi iść jakieś tworzenie nowej tkanki morfologicznej. Chodzi mi głównie o to, że gdy już się taka tkanka pojawi to ma szanse być wykorzystywaną przy nowych słowach - i przez, powiedzmy, 300 lat sporo może się z tego wykształcić.
Wysokopolski stanie się bardzo ubogim, jeśli cała jego morfologia będzie sprowadzać się do tego małego wycinka, który łączy staropolszczyznę i polski współczesny. A pojawi się też pewnie problem homonimów, jeśli rozmównikiem mogłoby być równie dobrze i konwersatorium, i mediator, i telefon.
Inną drogą byłoby kreatywne (wymagające doszukiwania się metafor) wykorzystywanie innych starych polskich rdzeni, np. żęcia, itp. Ale szczerze mówiąc ciężko mi wymyślić, do czego to mogłoby się odnosić i jak miałoby ocalić przed nawałem pochodnych rozmowy, znastwa czy pisania.