Opowiastki z Władleno

Zaczęty przez Lukas, Sierpień 22, 2020, 19:32:45

Poprzedni wątek - Następny wątek

Lukas

     - Która godzina? - zapytał Rostia

    - Wpół do siódmej - odparłem spoglądając na wyłudzoną od towarzysza z bidula pancerny telefon z klawiszami numerycznymi.

    Robiło się ciemno i musieliśmy sobie szukać noclegu. Szliśmy skrajem świerkowego boru aż dotarliśmy do pierwszych zabudowań.

    Zabudowania stały wokół placu wyłożonego kostką hiszpańską, a na środku stała kasa biletowa kolejki wąskotorowej. Obok kasy siedział na taborecie o lekko eskimoskich rysach mnich w riasie, gumiakach i fufajce bez rękawów.

    - Gdzie tu można przenocować? - zapytałem.

    - Mam dla Was we Władleno szkołę średnią przyklasztorną. Zamieszkatie u Matuszki Maruszy damoj. Jest ociemniała i trieba jij pomagać. Pamogy Wam Buran, Frunia i Geralt. Te sabaczki są świetnie wytresowane. Do Wladleno pojadzieta kolejku numer 4. Przystanek przy cerkwi Pokorowej. Mata dziengi na biljoty?

   Uklękliśmy a mnich szukał nam w plecaku czym mogliby zapłacić., gdyż nie mieliśmy ani kopiejki. Dokopawszy się do harmonijki ustnej zapytał czy znamy romanse. Potwierdziłem, więc mnich jako opłatę wyznaczył koncert w wagonie środkowym. Rostia miał grać, a ja śpiewać barytonem.

    Na przystanku stała jakaś starowinka w chustce i długiej spódnicy.

    - Jaki numer tam stoi zapytała w niezrozumiałym języku?

    Mały Rostia pokazał cztery palce.

    - Xtyry?(Cztery?) - starowinka wskazała dlonią. - Hilux xtyry? (tramwaj cztery?)

    Xtyry. - Rostia potwierdził.

    Gdy podjechał skład zgodnie z życzeniem mnicha wsiedliśmy do drugiego wagonu i kiedy wsiadł pierwszy pasażer rozpoczęliśmy koncert.

    Dojechawszy na miejsce ukłoniliśmy się pasażerom i wyskoczyliśmy z pojazdu.

    Trójkopuklasta cerkiew Pokorowa posiadała duży dziedziniec na którym mieścił również garaż ze strychem.

    - My bradiagi do szkoły ogrodowoj - oznajmiłem na widok batiuszki jadącego traktorkiem ogrodowym.

       - Archiéreí arbaítet la mongau janau. (Biskup pracuje tylko rano) - Żywo gestykulując rzekł duchowny.

    Wracając do przystanku Rostia usłyszał ujadanie psa.

    -Łuka tam jest pies, może ranny. - oznajmił. mój towarzysz niedoli.

    Podeszliśmy bliżej i urzekliśmy foksteriera, który na nasz widok się usopokoił.

    - Zdrav! - zaszczekał na przywitanie.

    Odpowiedzieliśmy mu skinieniem głowy.

    Piesek przedstawił się jako Buran i wraz z Fifi i Hermesem mieszka u Matuszki Maruszy, znarorki i szamanki. Buran zaprowadził nas na przystanek kolejki przy Narciarskiej i pojechaliśmy do mieszkania Matuszki.

Matuszka Marusza  otrzymała dar leczenia i  białej magii za wzrok. Już na wstępie pogładziła nas po buziach,  a Buran poprowadził do malutkiego urządzonego w stylu indyjskim pokoiku.

    Tam się wypakowaliśmy a Buran łapą otworzył szufladę z naczyniami liturgicznymi.

    Mié madam faristé sou ( Moja pani jest duchowną) - zaszczekał foksterier.

    Resztę dnia zleciało nam na nauce sandyjskiego z Buranem. i przyrządzeniu kolacji dla nas Matuszki i piesków.

    Nazajutrz pojechaliśmy za pożyczone od naszej opiekunki pieniądze do cerkwi na ulicy Pokorowej. Archijerej dał nam śniadanie.

    Ten wysoki chuderlawy duchowny miał jasne oczy a na nogach czarne. trampki taktyczne.

    Pokazawszy szkołę po drugiej stronie ulicy na rogu Prospektu Sistema Wostocznoj Bor'by odwióz do do cioci Maruszy i poprosił, żeby mu asystowali do wieczornego Akafistu przed ikoną świętego Serafima o zachodzie, a ja dodatkowo asystował przy agapie dla mnichów.

    Wróciliśmy Matuszka miała pacjentów w poczekalni, ale o tym jak ich wyleczyła opowiem w opowiastce drugiej pt." Pacjenci szamanki" 

   


  •  

Todsmer

Opus magnum.

Zaraz po Studentach.
  •