Wkurwia mnie podwójne polsko-niemieckie nazewnictwo na Opolszczyźnie.
Chodzi o to, że w wielu przypadkach jest ono bezsensowne. Po co wprowadzać oficjalnie nazwy typu "Czissek" czy "Przewos", skoro to nie są nawet prawdziwie niemieckie nazwy, tylko polskie w zepsutej pisowni (nawet ta pisownia nie jest zepsuta na sposób typowo niemiecki - "cz", "rz" w niemieckim?). Takie nazewnictwo ma sens tylko wtedy, kiedy nazwa jest faktycznie typowa dla danego języka. Ale przecież dla Niemca co to za różnica czy "Cisek" czy "Czissek" - i jedno i drugie to nazwa obca, słowiańska. A ta druga pisownia obowiązuje tylko dlatego, że kiedyś w dawnych czasach ktoś był analfabetą i myślał, że tak to się powinno zapisać (i wyszło w rezultacie coś, co nie jest ani polskie, ani niemieckie). Nazywanie tego "niemieckimi nazwami" jest legką przesadą.
W przypadkach gdzie faktycznie występuje jakaś różnica w brzmieniu nazw lub przyswojenie jest dość widoczne, to umiem zrozumieć. Ale utrwalanie "Czisseków", "Scedrzików" i twierdzenie, że to TRÓ DOJCZ NAMEN to zwykły idjotyzm. W takich przypadkach Niemiec naprawdę mógłby się nauczyć polskiej pisowni, dobrze by na tym wyszedł.